Udostępnij


W ramach cyklu Moja przygoda ze sztuką dziś rozmawiamy z autorem książki Kwaśne pomarańcze Oskarem Edenem. Jest debiutantem i jeszcze nie uważa się za artystę. Może jednak podzielić się z naszymi czytelnikami bardzo interesującym doświadczeniem dotyczącym pracy nad książką oraz jej wydaniem.

Przygotowując się do wywiadu, nie znalazłam w Internecie nic na Twój temat. Jedynie wzmianki w notkach wydawniczych przy pozycji Kwaśne pomarańcze. Opowiedz, proszę, naszym czytelnikom o sobie.

Istotnie próżno szukać w internecie śladów informacji na mój temat. Wynika to z tego, że nie jestem typem celebryty i zależy mi na ochronie mojej prywatności. Myślę, że nie mam się szczególnie czym chwalić. Moimi najmocniejszymi stronami są wrażliwość i wyostrzony zmysł obserwacji. Zdaję sobie sprawę z tego, że cechy te nie wpisują się we współczesny wizerunek macho, czy człowieka sukcesu. Pozostawiam je na swój własny użytek. Generalnie sądzę, że dokonując autoopisu bardziej właściwym, byłoby skupić się na opowiadaniu o tym, co jest we mnie, miast przywoływać swoje dokonania na niwie edukacyjnej, czy zawodowej. Niemniej, aby nie pozostawić wrażenia, iż jestem „człowiekiem znikąd”, kimś, kto ze swojej tajemniczości czyni sztandar przesłaniający rzeczywistość, napomknę tylko, że jestem absolwentem socjologii i pracuję w poradnictwie zawodowym.

Zawsze interesowałeś się literaturą?

Jak sięgnę pamięcią, pierwsze trzy klasy ogólniaka prowadziłem beztroskie życie nastolatka, dla którego priorytetem było życie towarzyskie. Dopiero w ostatniej klasie szkoły średniej, kiedy to w oczy zajrzało mi widmo weryfikacji mojego deficytu wiedzy à propos lektur w czasie ustnej matury z języka polskiego, w stosunkowo krótkim czasie postanowiłem nadrobić zadawane teksty z poprzednich lat. Wówczas prawie non-stop czytałem książki. Maturę zdałem nadspodziewanie dobrze, ale co ważniejsze „niechcący” zaszczepiłem w sobie wirus „mola książkowego”.

Po LO nie dostałem się na studia. Lwią część czasu wolnego spędzałem na sięganiu po kolejne i kolejne dzieła z obszaru klasyki literatury. Pochłaniały mnie bez reszty. Odkrywałem to, czego wcześniej, choć nie byłem tego świadomy, bardzo mi brakowało. Mogłem mianowicie wniknąć w głąb żywiołu, jakim jest ludzkie życie i zacząć przyglądać się temu, jak sprawy i okoliczności, które nurtowały również mnie, postrzegają i przeżywają inni. Było to dla mnie o tyle znaczące, że u ludzi bardzo ceniłem i cenię sobie szczerość. Tymczasem na co dzień, w normalnym życiu rzadko kogo, moim zdaniem, stać na naturalność i autentyczność w sposobie bycia.

Interakcje międzyludzkie są skrzętnie osłonięte parawanem masek i pozorów. Ludzie często, nawet nie do końca zdając sobie z tego sprawę, są uwikłani w różnego rodzaju gry, gierki, rytuały. Reagują na zasadzie odruchów i w sposób bezrefleksyjny. Dzięki mądrej lekturze natomiast młody człowiek może nagle doznać czegoś w rodzaju oświecenia. Zdać sobie sprawę, że pod tą powierzchnią nudy, przewidywalności, prostactwa, obskuranctwa i ogólnie niezrozumiałych dla niego zachowań, które obserwuje wokół siebie, kryje się całe morze motywów i subtelności. Świadomość ta może pomóc w radzeniu sobie ze swoimi kompleksami, zahamowaniami, fobiami i przyczynić się do większej samoświadomości. Tak przynajmniej było w moim przypadku.

Osoby, które dużo czytają, ulegają z czasem takiej tendencji, aby samemu coś napisać. Czy tak też było w Twoim przypadku?

Jeszcze długi czas wcześniej, zanim rzuciłem się w wir czytania książek, pisałem regularnie długie listy do mamy, która mieszkała przez dłuższy czas za granicą. Potem, wiele lat później, moja dziewczyna wyjechała za granicę i utrzymywaliśmy kontakt głównie poprzez korespondencję w formie odręcznie pisanych listów. W obu tych przypadkach pisanie listów było dla mnie zdecydowanie czymś więcej niż zwykłą wymianą informacji. Na skompilowanie takiego pisma poświęcałem naprawdę sporo czasu i energii. Mimo to, iż byłem jeszcze bardzo młodym człowiekiem, angażowałem się w to pisanie bez reszty. Z mojego obecnego punktu widzenia, przypominało to trochę seanse auto-psychoanalizy.

Sądzę, że właśnie w tego rodzaju aktach należy dopatrywać się źródła mojej autorefleksji, która z kolei stała się wiele lat później fundamentem mojego utworu. Można by rzec, że w moim przypadku intensywne czytanie nie tyle wywołało, ile raczej utrwaliło i nasiliło tę tendencję, która gdzieś prawdopodobnie tkwiła we mnie. Była częścią mojej natury i sposobem na komunikowanie się z otoczeniem i światem.

Pamiętasz, kiedy dokładnie narodził się pomysł na Kwaśne pomarańcze?

Pomysł na napisanie książki tlił się w mojej głowie od około dziesięciu lat. W tym czasie bywały chwile, kiedy to już siadałem do pisania. Wydawało mi się, że czuję wenę twórczą, że mam pomysł, że koniecznie muszę przelać swoje przemyślenia na papier. Kiedy jednak dochodziło do konfrontacji z czystą kartką papieru, konstatowałem, że to, co chcę właśnie napisać, jest zwykłym stekiem banałów. Nawet jeśli coś ciekawego udałoby mi się z tego ulepić, to miałem zbyt mało materiału na to, aby powstała z tego książka.

Niedługo potem wobec natłoku innych przyziemnych spraw zarzucałem na dłuższy czas pomysł  na działania twórcze. Towarzyszył temu mój wewnętrzny głos, który zdawał się brzmieć jak głos rozsądku i który szeptał: „To zwykła strata czasu. Już tyle książek powstało, więc co nowego, oryginalnego możesz stworzyć? Zainwestuj lepiej swój czas w coś bardziej pożytecznego!” I tak to trwało aż do pamiętnej dla mnie jesieni 2017 roku. W ów czas w perspektywie przymusowej zsyłki na urlop miałem przed sobą całe trzy tygodnie wolnego, a zaraz potem jeszcze okres świąteczno-noworoczny, z którym to czasem nie bardzo wiedziałem, co sensownego mam zrobić.

Miałeś wątpliwości …

Jakkolwiek pomysł związany z książką był nadal żywy, to miałem w pamięci swoją kilkukrotnie przegraną batalię z czystą kartką papieru. Pomyślałem wówczas jednak, że usiądę i jedynie dla zwykłej intelektualnej przyjemności pobawię się swoją wyobraźnią. Wynotowałem, więc pomysły, które teoretycznie mogłyby stać się tematami scenariusza filmowego lub krótkiego opowiadania. Po spokojnym namyśle okazało się, że pomysłów tych mam całe multum.

Następnie postanowiłem napisać po dwa-trzy zdania do każdego z nich tak, żeby to wyglądało, jak mikro-streszczenie. Do kilku z wygenerowanych pomysłów z miejsca się zapaliłem. Napisałem krótkie streszczenie, po czym nabrałem chęci, aby streszczenie to nieco rozbudować. I nagle, czyniąc to, zdałem sobie sprawę, że oto płynę! Że oto kolejne zdania będące pochodną obrazów i wizji zaczynają się scalać. Nagromadzone wizje zaczęły zaś wypływać ze mnie niczym wino z rozciętego bukłaka.

I w ten to sposób zapisywałem kolejne stronice.

Powstawały kolejne opowiadania. W przerwach od pisania zaś nieustannie myślałem o tym, jak rozbudowywać pozostałe pomysły. Na tym etapie szereg z nich odrzuciłem. Po napisaniu pięciu, czy sześciu opowiadań, z których zresztą byłem bardzo zadowolony i mając spisanych kilkadziesiąt dalszych pomysłów, uwierzyłem, że może z tego powstać książka. Tym razem czynnikami sprzyjającymi mi był czas, spokój, samotność, ale też moja znacznie większa dojrzałość niż onegdaj, kiedy zabierałem się za pisanie.

Opowiedz nam w skrócie, o czym jest Twoja książka?

Pomysł na ostateczny kształt mojej książki rodził się niejako w trakcie pisania. Pierwotnie, kiedy już uznałem, że powstanie z tego większa całość widziałem to tak, że będzie to zbiór zupełnie luźnych opowiadań. Każde będzie o czym innym, jedno zupełnie niepodobne do drugiego i niemające ze sobą nic wspólnego.

Warto przy tej okazji też napomknąć, że nie powstawały one w takiej kolejności, w jakiej ostatecznie zostały uszeregowane. Jednakże po napisaniu około siedmiu rozdziałów uznałem, że lepszym pomysłem byłoby połączenie ich poprzez postać głównego bohatera. Bohatera, którego losy czytelnik będzie mógł śledzić w porządku chronologicznym. Od okresu jego lat wczesnoszkolnych do wieku abrahamowego (jak to mawiają na Śląsku).

Na przełomie trzydziestu trzech rozdziałów, które wchodzą w skład książki Kwaśne pomarańcze, przewija się cała masa wątków, zagadnień i postaci. Aby dać jakiś obraz tego, co można znaleźć w treści poszczególnych opowiadań, wymienię tylko kilka motywów. Zdrada, odtrącenie, poczucie winy, śmierć, kalectwo, poczęcie, przemoc fizyczna i psychiczna oraz jeszcze wiele, wiele innych. Wątkiem dominującym jest jednak obezwładniające poczucie samotności. Nie tylko w odniesieniu do głównego bohatera, ale również licznych postaci, z którymi się on styka na swojej drodze.

Książka Oskara Edena Kwaśne pomarańcze
Źródło: Foto z archiwum domowego Oskara Edena

Brzmi dość dołująco …

Taki opis może nasuwać przypuszczenie, że jest to lektura skrajnie dołująca i pesymistyczna w swej wymowie. Tymczasem według mnie wcale nie jest to tak do końca jednoznaczne. Odzwierciedleniem tego paradoksu jest tytuł książki. Pomarańcze, jako takie na ogół kojarzą się z czymś słodkim, dobrym, pozytywnym. I początkowo perypetie moich bohaterów w kolejnych rozdziałach zmierzają w pozornie dobrym, właściwym dla nich kierunku. Proza i pospolitość życia powodują jednak często weryfikację szczytnych planów i twarde zderzenie marzeń oraz wizji z brutalną rzeczywistością. Stąd też tytułowy kwaśny smak tych pomarańczy.

Bohater książki Kwaśne pomarańcze, niczym współczesny Odys, przemierza przez życie, mocując się z nim i doznając kolejnych ran oraz strat. Doświadcza on całego szeregu niepomyślności i rozczarowań, a mimo to nie traci wiary w ludzi. Nie ulega z czasem depresji, nie staje się anachoretą, ani cynikiem. Przeciwnie, stara się na każdym etapie swojego życia myśleć konstruktywnie. Wyciągać wnioski. Napędzany jakimś wewnętrznym impulsem idzie odważnie przed siebie z wiarą, że kolejne jego doświadczenia przyniosą mu odmianę oraz rekompensatę za doznane wcześniej niepowodzenia.

Bohater książki pomimo że ma świadomość, iż życie oprócz chwil dobrych i radosnych obfituje także w przykre, nieprzyjemne doznania i doświadczenia, mówi temu życiu sakramentalne tak. Na tym polega według mnie optymizm tej książki, którego siła wyłania się niejako z tła jej treści.

Jaki przekaz niosą Kwaśne pomarańcze?

Książka jako taka nie ma żadnego przesłania ani przekazu. Każdy może interpretować jej treść na swój własny sposób. Mnie zależało przede wszystkim na ukazaniu autentycznej tkanki życia, bez upiększeń, ani przesadnego tragizowania. Powieść ta, czy też zbiór opowiadań, bo książka Kwaśne pomarańcze może być odczytywana w jeden lub drugi sposób, została napisana w konwencji realistycznej. Starałem się tego konsekwentnie od początku do końca trzymać.

Moim najistotniejszym zamiarem było przekazanie czytelnikowi prawdy o człowieku i o świecie z mojej perspektywy. Jeżeli znajdą się czytelnicy, a wierzę bardzo że tak, którzy opisane tu historie odbiorą jako poruszające i dające do myślenia, historie, o których będą przez dłuższy czas pamiętać i do których chcieliby za jakiś czas powrócić, to książka ta w moim odczuciu spełni swoją funkcję.

Opowiedz nam teraz, proszę trochę o swoich fascynacjach. Co lub kto Ciebie inspiruje?

O moich fascynacjach mógłbym śmiało napisać osobną książkę. Ograniczę się tu tylko do stwierdzenia, że zawsze pociągały mnie dzieła, z których biła prawda o opisywanej rzeczywistości. Takie, które jednocześnie swoją niejednoznacznością przedstawianych zdarzeń i postaci dawały odbiorcy impuls do myślenia. I wcale niekoniecznie musiały to być dzieła stworzone w konwencji realistycznej.

Jeżeli dany twórca realizował swój pomysł w formie dzieła surrealistycznego lub jego elementy wplatał w swój utwór, to wcale nie traciło ono w moich oczach. Nierzadko nawet wręcz przeciwnie. Weźmy jako przykład filmy „Trainspotting” Danny`ego Boyle`a, czy „Lśnienie” Stanley`a Kubricka. Tam realizm przeplata się z surrealizmem, czy też nadrealizmem tak, że poszczególne wątki znakomicie się uzupełniają. Wynika to z tego, że w obu przypadkach autorzy są konsekwentni w budowaniu swojej wizji. Czynią to zmyślnie od początku do końca.

A czy masz jakiegoś swojego mistrza? Jakiegoś twórcę, czy autora, którego dzieła są dla Ciebie punktem odniesienia? Kogoś kto jest dla Ciebie wyznacznikiem artystycznego kunsztu?

Pomimo to, że w życiu przeczytałem całe morze książek, nie mam mistrza do którego „się modlę”. Wolałbym raczej mówić o pojedynczych dziełach.

Tak więc, od jakiegoś już czasu, jeśli idzie o utwory literackie, preferuję krótkie i zwarte formy. Pośród nich na czoło mojej prywatnej listy wysuwają się zwłaszcza „Obcy” Alberta Camusa, któremu zresztą złożyłem hołd w jednym z rozdziałów swojej książki oraz „Mechaniczna pomarańcza” Anthony Burgessa. Ponadto mogę śmiało przy tej okazji wymienić moje stosunkowo najnowsze odkrycie. Cykl opowiadań różnych współczesnych czeskich autorów wydany u nas w Polsce w trzech częściach. Można znaleźć je pod tytułem „Czeskie opowieści”.

Jeśli zaś chodzi o książki autorstwa naszych rodzimych twórców, to za zdecydowanie najlepszą powieść uważam „Wojnę polsko-ruską” Doroty Masłowskiej.

Z dłuższych powieści najbardziej lubię wracać do „Auto da fe” Canettiego i „Z zimną krwią” Trumana Capote. Mówiąc o swoich inspiracjach, chciałbym też zwrócić uwagę, że nie ograniczają się one wyłącznie do literatury. Uważny i obcujący na bieżąco z kulturą czytelnik łacno dostrzeże w moich opowiadaniach mnóstwo nawiązań i aluzji do dzieł muzycznych, malarskich, czy też filmowych.

Czy podczas pisania miewałeś momenty, kiedy brakowało Ci weny twórczej? Zdradzisz nam swój sposób na przywołanie muzy?

Podczas pisania czułem swoisty stan uniesienia. Wydaje mi się, że proces pisania, albo szerzej proces twórczy wymaga przede wszystkim ogromnego skupienia. Mam tu na myśli nie tylko sprawę tak oczywistą, jak to, żeby, na przykład za pomocą stoperów, odciąć się od mechanicznych hałasów z zewnątrz.

Niezmiernie ważnym jest też to, żeby włączyć mechanizm maksymalnego skupienia energii. W moim przypadku polegał on na praktycznie kompletnym odizolowaniu się od znajomych. Od wszelkich rozmów, wiadomości telewizyjnych i internetowych. Od lektury książek, odpuszczeniu meczów piłkarskich w tv, a muszę się przyznać, że jestem zapalonym kibicem.

Bardzo mi pomogło ograniczenie do minimum wszelkich niezbędnych obowiązków, prac i aktywności związanych z prowadzeniem gospodarstwa domowego. Kiedy poczułem bowiem, że pisanie idzie mi dobrze i dopisuje mi wyobraźnia, uznałem, że to jest ten być może jedyny i niepowtarzalny moment w moim życiu, który koniecznie muszę wykorzystać. Miałem bowiem przekonanie, że jeżeli nie ukończę tej książki w trzy, maksymalnie cztery miesiące, to nie ukończę jej już nigdy oraz będę miał do siebie o to wielki żal. Tak więc kiedy już wpadłem w trans, a nastąpiło to bodajże po napisaniu trzeciego, czy czwartego opowiadania, to już do końca pracowałem nad tym na najwyższych obrotach, nie zaznając ani razu czegoś, co mógłbym nazwać brakiem mocy twórczej.

Kwaśne pomarańcze okładka książki

A co sprawiało Ci największą trudność w trakcie pracy nad książką?

Mimo to, że nigdy nie miałem większych trudności z pisemnym przedstawianiem swoich myśli, to muszę przyznać, iż ubranie w słowa moich literackich wizji stanowiło dla mnie spore wyzwanie.

Z natury jestem perfekcjonistą. Bywało tak, że w trakcie pisania dobór słów i środków stylistycznych przebiegał nieco mozolnie. Czasem też proces ten nie nadążał za obrazami, które przetaczały się przez moją wyobraźnię. Nierzadko bywało więc tak, że kompilując kolejne zdania, akapity byłem zmuszony do sporządzania naprędce osobnych notatek. Tak, żeby nie uciekł mi z pamięci jakiś zwrot, dialog, czy fragment fabuły, jaki nasuwał mi się w związku z dalszym przebiegiem zdarzeń odnośnie do rozdziału, którym się zajmowałem. Wymagało to ode mnie, powtarzam, ogromnego skupienia i samodyscypliny.

Napisanie książki to dopiero początek. Kolejny etap to znalezienie wydawnictwa, dzięki któremu książka Kwaśne pomarańcze powędruje w świat. Jak znalazłeś wydawcę?

Nie było mi łatwo znaleźć wydawnictwa, które chciałoby wydać moją książkę. Wysławszy fragmenty swojego utworu do przeszło dziesięciu z nich, mimo upływu wielu miesięcy, nie doczekałem się żadnej odpowiedzi. W przypadku dwóch, czy trzech wydawnictw odpowiedź wprawdzie nadeszła. Miała charakter zdawkowy i wynikało z niej, że ichnie plany sprzedażowe są zbyt napięte, ażeby uwzględnić w bieżącym roku mój utwór.

Wystartowałem także w konkursie dla debiutantów, lecz i tam nie spotkałem się z aprobatą decydentów. Nie podłamałem się tym jednak. Nie straciłem nawet na chwilę przekonania, że moje dzieło jest bardzo wartościowe i ze wszech miar zasługuje na popularyzację.

Dlatego właśnie, po upływie około pół roku od momentu zakończenia moich prac nad książką Kwaśne pomarańcze zdecydowałem się na to, aby nie tracić więcej czasu na pukanie do kolejnych drzwi po to, by zabiegać o łaskę redaktorów i postanowiłem samodzielnie sfinansować wydanie swojej książki.

A jak jest teraz? To znaczy, kiedy książka Kwaśne pomarańcze już została wydana i jest w sprzedaży?

Zaraz po wydaniu książki, tj. na początku kwietnia br., czułem ogromną satysfakcję i dumę. Wkrótce, jednak kiedy pierwsze emocje trochę opadły, zdałem sobie sprawę z tego, że jest to tylko koniec pewnego etapu, a nie koniec całego, nazwijmy to tak umownie, „projektu”. Finalnym jego efektem bowiem ma być dotarcie z treścią mojej książki do czytelnika. W dzisiejszych czasach zaś, kiedy niemal co trzecia osoba pisze bloga, a księgarnie są zalewane nowościami czytelniczymi, jest to zadanie naprawdę niełatwe i to bez względu na jakość treści danej publikacji.

Niestety ze względu na mój skromny budżet nie mogę sobie pozwolić na ekstensywną kampanię reklamową. Nie mam też wokół siebie szerokiego grona przyjaciół bądź znajomych. Nie mam też użytecznych z punktu widzenia kontaktów w świecie kultury i mediów ludzi. Dlatego też co do kwestii marketingowych radzę sobie, jak potrafię.

Staram się więc zamieszczać na właściwych stronach FB posty zachęcające potencjalnych czytelników do tego, aby pochylili się nad moim utworem. Usiłuję też, przeważnie poprzez FB, nawiązać kontakty z ludźmi znanymi z mediów, bądź instytucjonalnie związanymi z kulturą. Ludźmi, którym bliskie są klimaty egzystencjalne, twórcze, literackie. Na razie skuteczność tych moich działań jest niewielka. Wierzę jednak bardzo w to, że z czasem te trudności i obojętność czytelników zostaną przełamane.

Czy traktujesz swoją twórczość jako hobby, czy jako pracę zawodową?

Uważam, że w odniesieniu do mojego przypadku słowo „twórczość” jest zdecydowanie nieadekwatne. „Kwaśne pomarańcze” to moja debiutancka książka, która jest zaledwie jednostkowym wytworem mojej refleksyjnej, twórczej natury i artystycznego temperamentu. I sądzę, że w tym właśnie tkwi jej siła. To znaczy: nie jest to kolejne dzieło „etatowego pisarza”, który sobie coś wydumał i napisał książeczkę po to, aby dać upust swojemu kompulsywnemu gadulstwu i dzięki temu zapłacić rachunki i/albo wyjechać na egzotyczne wakacje. To książka, której treści płyną prosto z moich trzewi, a motywem jej powstania była moja egzystencjalna potrzeba autoekspresji.

Czy jest coś, o czym marzysz?

Moim największym pragnieniem jest to, aby możliwie jak najdłużej utrzymywać dobrą kondycję zdrowotną. Mam już 45 lat i jestem świadom tego, że dobry stan zdrowia to prawdziwy skarb. Oczywiście staram się sobie w tym pomagać na różne sposoby, lecz zbyt wiele już w życiu zobaczyłem i usłyszałem, aby traktować swoje dobre zdrowie jako coś oczywistego i danego raz na zawsze. Całą resztę swoich potrzeb zaś określiłbym mianem wtórnych. Aczkolwiek nie znaczy to, że z wartości takich jak: miłość ze strony bliskiej osoby, dążenie do wewnętrznego spokoju, właściwego balansu pomiędzy życiem prywatnym a zawodowym, czy też z dalszych zabiegów o swój samorozwój rezygnuję.

Kwaśne pomarańcze okładka książki

Co doradziłbyś młodym ludziom, którzy marzą o karierze pisarza?

Od wielu lat jestem zatrudniony jako doradca zawodowy, ale, paradoksalnie, staram się nikomu niczego nie doradzać. Moje doświadczenie podpowiada mi, że należy przede wszystkim wsłuchać się w drugiego człowieka. Wspólnie z nim powoli zwykle wypracowuję jakieś rozwiązanie właściwe dla tej osoby. Ewentualnie staram się podawać subtelne sugestie, informować, weryfikować. Nie narzucam zaś nigdy jakiejś konkretnej wizji, wychodząc z aroganckiego założenia, że przecież ja wszystko wiem lepiej.

Tym bardziej więc odnosi się to do moich ewentualnych rad względem tych, którzy czują w sobie potrzebę wypowiedzenia się w postaci tekstów literackich. To, co zadziałało w moim przypadku, niekoniecznie musi pozytywnie wpłynąć na kogoś innego. Sądzę więc, że nie ma żadnych gotowych recept na to „co zrobić, żeby napisać dobrą książkę”. Każdy musi sobie sam wydeptać swoją ścieżkę.

Oczywiście bardzo ważnym aspektem jest regularna lektura.

Nie wystarczy czytać cokolwiek się nadarzy. Dobór tekstów jest według mnie niezwykle istotny. Nie wyobrażam sobie tego, że ktoś może poważnie myśleć o spełnianiu się jako twórca, nie zapoznawszy się uprzednio z twórczością klasyków. Na przykład: Kafki, Becketta, Joyce`a, Balzaca, Sartre`a, Thomasa Manna, Dostojewskiego, Hemingway`a, żeby wymienić tylko pierwszych z brzegu.

Poza tym sądzę, że aby napisać coś ciekawego, oryginalnego, trzeba samemu trochę przeżyć, dojrzeć jako człowiek. Dobrze jest być w życiu zawsze trochę „z boku”, a przy tym oczywiście lubić siebie i mieć z samym sobą dobry kontakt. Myślę, że właściwą postawą, która pomaga w gromadzeniu ciekawych doświadczeń, jest też, o ile to możliwe, przyjmowanie roli słuchacza i obserwatora kosztem pokusy stania się duszą towarzystwa i czynnego uczestnika-gaduły.

Traktowanie pisarstwa jako sposobu na zarabianie pieniędzy zaś, w moim mniemaniu, kłóci się ze sztuką. Jeżeli ktoś potrafi w ciągu roku napisać trzy opasłe tomiszcza, to po jakości takich „dzieł” nie spodziewałbym raczej niczego dobrego.

Czy jest coś jeszcze, co na sam koniec chciałbyś powiedzieć naszym czytelnikom?

Drodzy czytelnicy! Rozejrzyjcie się wokół siebie. Przyjrzyjcie się swoim relacjom z bliskimi i jakości swoich kontaktów ludzkich w ogóle. Zastanówcie się na spokojnie nad tym, co istotnego dzieje się w Waszym życiu i z Waszym życiem. Nie czyńcie jednak tego, uciekając od niego poprzez sięganie po lekturę, która jest kolejnym klonem „Samotności w sieci” lub dramatem w kosmosie. Wstrzymajcie się na moment w podążaniu za nieustraszonym duetem seksownej pary detektywów odkrywających „długo skrywane sekrety rodzinne”.

Dla ciekawej odmiany zaś  polecam lekturę książki Kwaśne pomarańcze, która niesie prawdę o życiu i świecie. Względem osób wrażliwych zaś, jej treści mają szansę poruszyć zakurzoną opiłkami życia i trochę zapomnianą, choć wciąż pulsującą gdzieś w głębi strunę refleksji.

Serdecznie dziękuję za rozmowę oraz życzę wielkiego sukcesu literackiego, który mam nadzieję zachęci Cię do napisania kolejnej książki.

Jeśli zaciekawiła Was książka Oskara Edena Kwaśne pomarańcze, to zachęcamy do jej nabycia w księgarniach internetowych.

www.empik.com

www.ksiegarnia.pwn.pl

www.gandalf.com.pl

Wkrótce też pojawią się strony Oskara Edena oraz książki Kwaśne pomarańcze na Facebooku.

Zapraszamy też do naszego kącika inspiracji, gdzie znajdziecie ciekawostki z życia artystów oraz inspirujące cytaty.

Udostępnij


Konkurs Twórca Roku 2019 Previous post Bierzemy udział w konkursie Gala Twórców – TWÓRCA ROKU 2019!
Next post Marka osobista artysty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *